Akcja Mikołaja


Idź do treści

Apele o pomoc

Danuta Rocka

Do redakcji Homo Mizerusa nadszedł list, adresowany z Ośrodka “Betlejem”, przy ul. Potrzebnej 44 w Warszawie.
List ten jest jednym wielkim apelem o pomoc w skrajnie trudnej sytuacji życiowej.

Przeczytajmy i pomóżmy Danucie jak kto może!


Nazywam się Danuta Rocka. Urodziłam się w Warszawie 4 stycznia 1957 r. Miałam czworo rodzeństwa. Troje z nich już nie żyje – 2 siostry i 1 brat. Ja jestem 4 w kolejności dzieckiem. Został mi tylko 1 najmłodszy brat, z którym nie utrzymuję żadnych kontaktów ze względów osobistych. Mam 1 dziecko – syna Adama, urodzonego 22 grudnia 1984 r., z którym nie mam od dawna kontaktu, choć wiem gdzie zamieszkuje.
Wykształcenie: uczęszczałam przez 3 lata do II Liceum Ogólnokształcącego im. Stefana Batorego w Warszawie. Do IV już nie poszłam. Przerwałam naukę z własnej woli, chociaż szło mi dość dobrze. Od 1976 roku przez 16 lat byłam pracownicą Huty Warszawa w dziale TKJ – Techniczna Kontrola Jakości. Byłam zatrudniona jako laborant w pracowni metalograficznej, po uprzednio ukończonym kursie. Później była przerwa. Po zawarciu małżeństwa nie pracowałam, aż do 2001 roku, kiedy zmarł mój mąż, Krzysztof Rocki. Od tego czasu radziłam sobie sama. Pracowałam jako salowa w szpitalu psychiatrycznym. W zakładzie wytwórczym tworzyw sztucznych jako preser, obsługiwałam wtryskarki. Praca ta nie była stała, tylko w miarę tego, jakie zakład miał zapotrzebowania. Nieraz przerwy były długie. Byłam powiadamiana przez szefa telefonicznie, kiedy mam przyjechać do pracy. Pracowałam też w firmach sprzątających. Też bez rejestracji. O te prace było wtedy najłatwiej. Musiałam się zatrudnić tam, gdzie była możliwość, tym bardziej, że do końca nie ukończyłam szkoły.
Po śmierci męża w 2001 roku opuściłam mieszkanie w Burakowie k/Łomianek. Nie mogłam i nie chciałam tam mieszkać. Został tam ze swoja babcią, a moja teściową. Ja zamieszkałam na Bielanach, gdzie miałam meldunek. Wcześniej już był tam najmłodszy brat z żoną i 6-giem swoich dzieci. Nie byłam zadowolona z tej sytuacji, ale przecież nie mogłam być na ulicy. Brat z bratową nie byli zachwyceni moim powrotem, ale nie mogli pozbyć się mnie, ze względu na mój meldunek. Ale za to mogli robić mi przeróżne świństwa i złośliwości, co często i chętnie czynili. Dużo czasu spędzałam u znajomych, nawet z noclegami włącznie. Starałam się jak najrzadziej przebywać w dawnym domu moim i moich nieżyjących rodziców. To był bardzo zły i smutny okres w moim życiu. Bardzo się wtedy załamałam i nie widziałam sensu dalszego męczenia się w takich warunkach. Tym bardziej, że wtedy dawały znać o sobie takie choroby jak: cukrzyca, zapalenie żył kończyn dolnych. Om chorym sercu jeszcze nie wiedziałam. Często trafiałam do szpitali. Często trafiałam do szpitali. Odwiedzali mnie tylko ludzie, u których czasem przebywałam z konieczności. Domownicy prawie nie przychodzili. Jeżeli, to wtedy, gdy lekarz z oddziału zadzwonił, że trzeba mi koniecznie coś przynieść. Bardzo mało się interesowali. Nie mam o to pretensji. Nie musieli przecież jeśli nie chcieli.
Nie byłam karana. Nie korzystałam ze schronisk. Mój pobyt w pierwszym w życiu schronisku datuje się od 13 sierpnia 2007 roku. Trafiłam tu prosto ze Szpitala Bielańskiego, z oddziału kardiologii. Do tego momentu żyłam głównie z prac jakie mogłam wykonywać, bo byłam już osłabiona chorobami.
Wreszcie p. doktor z ul. Poznańskiej 13 (tam się leczyłam, gdyż pracując bez rejestracji nie miałam ubezpieczenia) skierowała mnie na komisję lekarską. Tam otrzymałam orzeczenie o niepełnosprawności. Najpierw stopień umiarkowany na okres 3 lat (od 24-0202005 r. do 30-04-2008 r.). Już było po amputacji przedstopia prawego z powodu martwicy. Do Szpitala Bielańskiego przed zamieszkaniem w Ośrodku trafiłam 11.07.2007 roku. Koleżanka, u której wtedy byłam, wezwała pogotowie. Po prostu zasłabłam u niej w domu. Zatrzymano mnie na kardiologii z powodu – ciężka, obukomorowa niewydolność serca, infekcja dróg oddechowych, migotanie przedsionków, istotna niedomykalność mitralna i trójdzielna. Oprócz tego cukrzyca tg leczona insuliną. Lekarzowi prowadzącemu przedstawiłam swoją sytuację życiową i oznajmiłam, że nie mogę i nie chcę już wracać do domu. Skontaktował mnie z pielęgniarką społeczną, prowadzącą sprawy socjalne na terenie szpitala. Dzięki tej pani trafiłam bezpośrednio do ośrodka “Betlejem” w dniu wypisu ze szpitala. Jestem tu po dzień dzisiejszy, gdyż czekam na DPS (Dom Pomocy Społecznej). Dzięki kierownictwu Ośrodka i lekarza, który opiekuje się mieszkańcami skierowano mnie do Anina (Instytut Kardiologii) – na operację serca. Właściwie uratowano mi życie. Operację załatwiono w bardzo szybkim trybie, w ciągu miesiąca czasu, co graniczyło prawie z cudem. Ludzie przeważnie czekają na takie sprawy po kilka lat. U mnie każda zwłoka pogarszała stan, więc musieli się spieszyć, żeby w ogóle mnie uratować. W Aninie dokonano wszczepienia sztucznej zastawki mitralnej. Widocznie jeszcze mam żyć. W międzyczasie, jeszcze przed operacją byłam na ponownej komisji lekarskiej. Orzeczenie lekarskie mówi: stopień niepełnosprawności zmieniony z umiarkowanego na znaczny na okres roku. Aktualny jest do 31 grudnia 2008 roku. Więc jeszcze w tym roku czeka mnie następna komisja lekarska, która zadecyduje co dalej. Na okres roku przyznano mi zasiłek pielęgnacyjny, wynoszący 153 zł miesięcznie. Do tego zasiłek z OPS w wysokości 224 zł. Zmniejszony kwotą 100 zł, które potrąca komornik.
Z bezdomności planuję wyjść poprzez pobyt w DPS-ie. Mieszkania socjalnego nie otrzymam chociażby dlatego, że nie utrzymam go z tak małego dochodu. I musze mieć kogoś do opieki. Nie mogę mieszkać sama. Mogę podjąć pracę w warunkach chronionych, na stanowisku przystosowanym do niepełnosprawności. Wymagam niestety pomocy i opieki innych osób i stałej kontroli lekarskiej.
Bardzo proszę, jeśli to możliwe o jakieś propozycje pracy.
W związku ze złą sytuacja finansową proszę o pomoc. Mój dochód wynosi 377 zł miesięcznie. 300 zł odchodzi na opiekę ośrodka. Dla mnie zostaje 77zł. Gdybym była poza Ośrodkiem, nie byłabym w stanie ani leczyć się ani żyć. Jestem wolna od nałogów. Nie pije alkoholu i nie pale papierosów, a i tak muszę bardzo ograniczać wydatki. Nie mogę wszystkiego oczekiwać od wspólnoty “Chleb życia”. I tak dużo mi pomogli. Dobrze, że w ogóle istnieją i działają.
Jeżeli szczęśliwie stanie się, że otrzymam jakąś pomoc, na pewno przeznaczę ją na zbożne cele, np. na zakup odpowiedniego obuwia na moje chore nogi.
Ja sama odeszłam z domu. Lepszy jest pobyt w ośrodku, niż w takim domu, jakim byłam. Tu nikt mi nie dokucza. Nie daje odczuć, że przeszkadzam. Nie życzy mi żebym zdechła, tylko wzywają pogotowie, gdy jest widoczne pogorszenie (chodzi np. o serce). Jest ciężko dostosować się niektórym ludziom, bo nagle trzeba zmienić tryb swojego dotychczasowego życia. Trzeba umieć się znaleźć wszędzie, również w tym ośrodku. Jeżeli naprawdę potrzebuje się pomocy, trzeba pomagać ludziom kompetentnym, aby mogli pomóc właśnie nam, bezdomnym. Mnie pomogli bardzo dużo. Przecież nie miałam dokąd udać się po wyjściu ze szpitala. Pomoc medyczna bardzo duża. I nie tylko. Może szczęśliwie dostanę to miejsce w DPS-ie?
Za pomoc, za przyjęcie mnie do ośrodka, za dobre pokierowanie moimi zawiłymi sprawami jestem bardzo wdzięczna kierownictwu ośrodka i personelowi medycznemu. Uratowaliście mnie. Zawsze i wszędzie tak o Was mówić będę. Zasłużyliście. Danuta Rocka (tel. Kom. 507707397)



Akcja "Mikołaja" "Duża Paka Dla Głodnego Dzieciaka" | akcjamikolaja@wp.pl

Powrót do treści | Wróć do menu głównego